nagłowek

nagłowek

czwartek, 4 lipca 2013

"Listy do M."odc.2




Pojechała...
Gdy dotarła na miejsce, jakoś  bardziej zdenerwowana niż zwykle, rozejrzała się dokoła przecierając zaparowaną szybę samochodu.
A tam, tak jak przypuszczała, gromady gości, w swych zapewne najlepszych strojach. Garnitury, garsonki, suknie i fryzur przeróżnych wiele. Każdy wyglądał spod przemoczonego parasola, który wiatr szarpał we wszystkie strony. Elegancja, przepych, wszechobecne zamieszanie i zgiełk.
Ani pogoda nie zachęcała do wyjścia z auta, ani jej podły nastrój, po raz kolejny pomyślała więc, że może tak by w nim zostać?
Wciąż jeszcze miała nadzieję, że uda jej się stamtąd wyrwać, zamknąć się gdzieś w samotności i oddać chwili spokoju, ale nie chciała przecież robić nikomu przykrości. Ostatecznie postanowiła "zacisnąć zęby", na drobny uśmiech sporadycznie się wysilić i przez te kilka godzin robić po prostu dobra minę...
Śledząc tak, zmierzającą do kościoła, przechodzącą obok parę młodych, a zaraz za nimi przybyłych gości, nagle, zupełnie niespodziewanie jej wzrok jakby się zatrzymał. Próbowała dalej, dość wnikliwie, analizować każdą napotkaną osobę, ale jej oczy wciąż kierowały się w tylko jedną stronę. Nie mogła nad tym zapanować. Nigdy wcześniej nie czuła nic podobnego. Jakby ktoś sterował nią zupełnie odgórnie, a ona w gruncie rzeczy nie chciała tego powstrzymać, świadomie poddała się tej nadprzyrodzonej sile bez reszty. Patrzyła swoim maślanym wzrokiem na kogoś, kogo nigdy wcześniej nie widziała, nie znała, nie wiedziała o nim zupełnie nic... Nie doświadczyła tego nigdy dotąd. W brzuchu poczuła jakieś dziwne skręcanie, policzki jej się zarumieniły i jakby zapomniała w jaki celu w ogóle tutaj się zjawiała, jak bardzo nie miała ochoty by tu właściwie zostać. Nie miało to teraz znaczenia.
Uroczystości odbyły się, nazwijmy to, wg założonego planu. Była przysięga, wzruszenia i życzeń moc, ale to wszystko działo się jakoś poza nią albo raczej gdzieś obok, na drugim planie.Ona miała tylko teraz jeden cel. Patrzeć... patrzeć i czekać na Jego choćby jedno odwzajemnione spojrzenie.
Gdzieś przypadkiem usłyszała Jego imię. Choć gdyby miała ku temu okazje, pewnie nie zdołałaby go nawet wypowiedzieć, gardło miała ściśnięte, w myślach nazwała go po prostu M. Swoim M.?
Weszła na salę wielką i gwarną, nie myśląc zbyt długo miejsce siedzące zajmując gdzieś z boku. Błagała los, żeby On przysiadł gdzieś w pobliżu, w zasięgu jej wzroku by był przynajmniej. Nie chciała wiele. Mogłaby tak siedzieć i "gapić" się, karmić każdym Jego uśmiechem, gestem. Zaczęła rozumieć, że to co z nią dziać się zaczyna musi mieć jakiś ukryty sens. 
I tak mijały godziny. Siedziała w kącie, wodząc bez przerwy oczami i śledząc każdy Jego ruch, w głębi duszy czując coraz większe zrezygnowanie i żal do losu, do siebie właściwie, że widzi kogoś wyjątkowego, a nic z tym faktem nie umie zrobić. Nigdy przecież do Niego nie podejdzie, choćby miała umrzeć, nie zrobi tego, nie potrafi.


W pewnej chwili zobaczyła, że M. zbliża się jakby w jej kierunku. Może mijając ją spojrzy choć na chwilę, odezwie słowem, potknąwszy się, przepraszając grzecznie. 
Idzie. I kroki ich dzielą, 7, 5, 3... zatrzymał się wreszcie, jakby naprzeciw niej centralnie zupełnie. Cóż za przypadek, może szuka kogoś lub o drogę do toalety zapytać zechce? Głowę jeszcze lekko odwróciwszy, sprawdziła czy nie ma kogoś za jej plecami. Nie. Tylko ona, nikogo więcej. Serce zaczęło walić jej jak oszalałe. Mina nienaturalna, purpura na twarzy. A wszystko wokół jakby tempa zwolniło. Jakby przez mgłę widzieć zaczęła. 
On tymczasem spojrzał w jej oczy rozbiegane strasznie, uśmiechnął się szczerze i pochylił lekko. Następnie dłoń ku niej wyciągnąwszy w zaproszenia geście, jak gdyby nigdy nic zapytał krótko - "Zatańczysz?", "ja?" - dopytała, "Tak, zatańczysz ze mną...?"
Skinęła głową, rękę podała i nóg nie czując, poszła na parkiet. 
Bała się, że to sen zwykły może, zaraz się zbudzi i czar po prostu pryśnie. Ale przecież nie była to mara. To fakt najprawdziwszy. Ona i M. tańcem owładnięci. 
Drżąc jak osika, oddała się chwili i chciała aby, muzyki nie słysząc wcale właściwie, trwał wiecznie ten moment wyjątkowy jakże. Niczym Kopciuszek, przez Księcia wybrany, zatonęła w jego objęciach na wskroś. I świat przestał istnieć, ludzie zniknęli, była tylko Ona i On...
cdn.
Ania 

8 komentarzy:

  1. Aniu, ależ dawkujesz... Teraz nie zasnę - biorę śpiworek i będę z utęsknieniem czekała "co było dalej" :))))))
    Chociaz przeciez wiem, przeciez juz sobie dopowiadam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zawsze wszystko jest proste i oczywiste, czasem życie potrafi nas zaskoczyć...:)Cieszę się, że udało mi się rozbudzić Twoją ciekawość.
    Pozdrawiam Cie gorąco Kochana.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć Aniu, dawno mnie tu nie było (brak dostępu do neta) a tyle ciekawych rzeczy się dzieje.
    U mnie też wzbudziłaś ciekawość i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy... koniecznie pomyśl czy nie powinnaś zacząć pisać książek, masz talent :)
    Buziaki dla całej rodzinki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że do pisania książek to jeszcze daleka droga;)ale dziękuję za wiarę we mnie i moje możliwości;)) Na zakończenie opowieści musicie mi dać trochę więcej czasu, bo jakoś brakuje mi weny i nastroju, trochę się pokomplikowało ostatnio i muszę dojść do siebie:) Całuję mocno.

      Usuń
  4. Kochana! Czekam i ja! Pochłonęłam obie części i mało mi:))
    Wierzę mocno że będzie szczęśliwe zakończenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że Cię zaciekawiłam. Zakończenia nie zdradzę, trzeba uzbroić się w cierpliwość:)Buziaki.

      Usuń
  5. I co? I co dalej? Czekam z wypiekami na twarzy! :)

    OdpowiedzUsuń

Każdy pozostawiony tutaj komentarz jest dla mnie niezwykle motywujący, ważny i daje mi wiele radości. Serdecznie dziękuję za Waszą obecność, wsparcie i zapraszam gorąco do dzielenia się Waszymi opiniami, radami, myślami...