nagłowek

nagłowek

wtorek, 10 listopada 2015

nie umiem...




żyć chwilą...

wstać i nie myśleć o tym co było, co zdarzyć może się dnia następnego,

film móc obejrzeć bez analizy, bez rozkładania go na części pierwsze, 
tak bez emocji, łez, ściskania w gardle, 
zasnąć chwilę po końcowej scenie, bez szumu w uszach, mętliku w głowie, 
w spokoju, ciszy, zupełnie obojętnie,

nie wzruszać się, nie roztkliwiać, choćby na reklamie zwykłej, 
nie wnikać głębiej, zbytnio się nie wczuwać,

książkę przeczytać, zamknąć, zapomnieć, 
powiedzieć sobie - to nie twoja sprawa, fikcja zapewne, nic ci do tego, 
słów ważnych kilka zachować jeśli trzeba, zło zaś z pamięci wyprzeć, wymazać,

nie gdybać, nie wybiegać w przyszłość zbyt daleko, 
nie wywoływać usilnie tego czy tamtego, nie rozgrzebywać nadaremnie złego,
nie cofać wstecz się ani trochę, nie wracać, nie rozpamiętywać,
nie zastanawiać się i nie kluczyć bez większej potrzeby,

nie starać się dojrzeć tego, czego nie widać na pierwszy rzut oka,

nie tłumić w sobie złych, ni dobrych uczuć żadnych, bez przerwy w kącie zębów nie zaciskać,

wyjść z cienia czasem, o sobie pomyśleć,
zaśmiać się głośno, bez strachu, bez powodu nawet, 
spojrzeć, choć ukratkiem, przez szkieł różowych pryzmat,
zrobić coś ot tak, wbrew nawet, całkiem na przekór, 
choćby mówić mieli, że tak nie wypada,
spełniać marzenia, plany swe i cele,

nie martwić się, i o nic nie obawiać,
wyjść, trzasnąć drzwiami i wrócić, gdy sprawa rozwiąże się sama,
zasnąć, jak dziecko bez względu na porę,
na konsekwencje i listę tego, co na już, nie zważając wcale,

nie doszukiwać się drugiego dna, podtekstów, 
szklankę widzieć zawsze do połowy pełną,
cieszyć się z tego, co otrzymać, co osiagnąć, nam już się udało,


życ chwilą...
proste (?!)
ja wciąż nie potrafię.

Ania







piątek, 2 października 2015

Dom pod lasem...


Chciałam tam wrócić. 
Zobaczyć. 
Bardzo chciałam.

Zajrzec w ten świat, "zaczarowany" niegdyś. 
A może wciąż magiczny trochę?
Poczuć ten zapach, na później schować choćby odrobinę. 
W kieszeniach upchać świeży powiew wiatru, z zieleni liści - nadziei kroplę. 
W euforii wspomnień całkiem się zatracić.
W koncercie żab, z pobliskich stawów, wziąć udział miałam też w zamiarze. Tak bez biletu, bez zapowiedzi. One tak dawniej, całkiem darmo przecież, bez honorarium, grały tuż po zmroku, do upadłego, do tchu utraty. Ach, cóż to były za występy.
Przejść się po śladach ścieżką krętą, oj jakże dawno wydeptaną, nici pajęcze czasem odgarniając. 
Szyszek, jak niegdyś u Babci boku, w koszyczek mały nazbierać suchych. 
Zagajnik obejść. Piasek, co w słońcu na wskroś skąpany, z butów wysypać, na pniu przycupnąwszy. 
Na łysą górę chciałam się wdrapać. 
Chociaż na chwilę na miedzy przystanąć. Odetchnąć głębią ziemi Dziadków, lasu zapachem, poczuć to wszystko. Spokoju zaczernąć. Harmonii, wiary choć ze dwie garści uszczknąć.
Świerszcza - tubylca z uwagą posłuchać, ptaki podziwiać, drzewom znajomym w skupieniu się przyjrzeć. 
Szczekanie psów, echo, co nad wsią się niosło onegdaj, znaleźć, przywołać... 
Zachwycić się...

Chciałam tam być, tak poprostu, zajrzeć. 
Widokiem natury, lasu sie napawać. 
Dystansu nabrać, myśli poukładać. 
Wyciszyć emocje, równowagę złapać.

Chciałam tam wrócić. Zobaczyć bardzo chciałam...

Udało się wybrać więc dnia pewnego. 
Pogoda piękna, czas wymarzony, by wpaść do miejsca, gdzie tyle wspomnień, tyle dobrego kiedyś nas spotkało.

Lecz lata, które przeminęły i ludzie jacyś niezbyt łaskawi, dla miejsca tego, jak sie okazuje, bez wyobraźni, "czar zły" rzucili. I to co było zapuścili strasznie.

Byłam. Widziałam. Oczom swym do dziś dnia nie wierzę, pojąć nie umiem.

Las całkiem obcy. Dziki, ciemny. Zupełnie, jakby z innej bajki. Drogi nie widać. Pola zarosły. Staw całkiem wysechł. Wieś cicha, jakby dawno zapomniana.
A żaby? Świerszcze? Na wczasach może lub emigrować przyszło im na starość.
Po płotach, furtkach, szopach ślad zaginął. Studnia zniszczona. 
Dom - ruina. 
W środku gruz, kurz, zimno... 
Pustka.

Byłam. Widziałam. Przecież chciałam sama.

Myśli zawiłe, całkiem już nie do odplątania chyba. 
W sercu nostalgia, żal, rozczarowanie? 
Lepiej już było nie zaglądać wcale. 
Przykro jest patrzeć, jak miejsce to gaśnie. 
Wkrótce już nic, co niegdyś nasze, nie przetrwa ciężkiej próby czasu. 
Las, pewny siebie i jego mieszkańcy, rozgoszczą się tam już na stałe. Nowy lokator, nowe zasady, nic poza dzikiej natury prawem.
Którz nam uwierzy, że lat temu pare, wiodła tam żywot rodzina jakaś. Życie raz dobrem, raz złem okraszone. Pisał tam los nam różne scenariusze. Którz da wiarę...

Dobrze, że chociaż tego, co pamiętam, nikt nie jest w stanie zniszczyć czy zrujnować. Trwać we mnie będą te obrazy piękne, w snach odnawiane szczegółowo nieraz. Skrzętnie je schowam, pielęgnować będę, starać się będę nie zniweczyć tego. Oby...
Będę wspominać same miłe chwile, wśród śpiewu ptaków, szumu drzew. 
Dobre momenty, choć i złe też były. 
I opowiadać kiedyś dzieciom będę, jak to bywało w domu pod lasem...
Ania




























Henryk Rusicki


''Podróż sentymentalna''


Chciałbym raz jeszcze

postawić bosą stopę na zielonym dywanie

utkanym z dzikiej trawy



poznać tajemniczy bezmiar podwórka

z ostrymi zębami parkanu



poczuć bezcenny aromat

palonej słońcem żywicy



ujrzeć majestat łysej góry

stworzonej z miliardów ziaren kwarcu



podziwiać odwagę wybladłych porostów

walczących ciągle o przetrwanie



zrozumieć karłowate sosny

wczepione w piaszczystą zdobycz

szponami korzeni

wrócić na nieśmiertelne ścieżki dzieciństwa

i zostać









piątek, 3 lipca 2015

czasem tak bywa...


Czasem tyle we mnie strachu, tyle obaw, smutku.
Czasem taka niemoc, frustracja, lęk mnie ogarnia.
Czasem dość wszystkiego, ręce opadają,
szklanka do połowy lub wręcz całkiem pusta...



Czasem sił brakuje, nadziei i wiary.
 Czasem myśli gęste, bezradność i łzy.


I nic nie ma sensu, i nic już nie cieszy.


Za oknem deszcz leje, 
kwiat zwiędły w wazonie,
Bałagan, pustka i obiad mdły.



Czasem tak trudno, i ciężko i źle...


Czasem udźwignąć życia już nie można,

ale i umrzeć nie jest wcale lżej...


Cierpienie, ból, walka.



Czasem tak właśnie bywa.



Ania








sobota, 4 kwietnia 2015

Posłaniec...


                      Henryk Rusicki


''Posłaniec miłości''


Mam zdrowe ręce Panie,

napełnij je dobrą pracą
,
dzięki Ci składam za nie,

sam wiesz najlepiej za co.


Chciałbym, by mogły służyć


dla dobra całej ludzkości,

byś mógł ich Boże użyć

do rozdawania miłości.


Ty ją na ziemię hardą


niesiesz do istot stworzonych

wszystkich, bo kochasz je bardzo

więc rąk Ci potrzeba miliony.


Może dziś poślesz Stwórco

,
mnie, szczęśliwego człowieka,

bym zaniósł miłość Twoją

komuś, kto wciąż na nią czeka.


Wezmę ją w ręce obie


piękną, bo prosto z nieba,

z wiarą i myślą o Tobie

poniosę Twą miłość gdzie trzeba.




I ja chcę być dla Was takim posłańcem właśnie... Oby miłości nikomu nie zabrakło. Dziś, jutro, zawsze. Tego sobie i Wam wszystkim życzę.
Ania




piątek, 13 lutego 2015

Wszystko może się zdarzyć...




Marzy mi się dom. 
Taki prawdziwie nasz. Dom w każdym calu przez nas wymyślony. Przytulny, jasny, ciepły. Gdzie każdy szczegół, detal według planu. 
Z wielkimi oknami, widokiem na przyszłość...
Drewniany strych, a na nim wspomnień pełne skrzynie. Gdzieś w kącie fotel z dawnych lat, lampa naftowa, koń na biegunach.
Cztery sypialnie. Dla nas, dla dzieci, i jedna taka dla gości tylko, co to odwiedzać często nas będą. 
A w niej garderobę, jak z filmów, widzę. Lustro ogromne, porządnie oprawione. Wszystko równiutko poukładane. Kiecek i płaszczy na wieszakach pełno, no i z butami półek długie rzędy. Porządek, harmonia, wszystko na swym miejscu.
W sypialniach łóżka "skrojone na miarę", każdy wybierze, jakie ma wyśnione. I meble z duszą, pudła zdobione, kosze plecione, książek regały. Ramy i ramki, zdjęcia, obrazy. Podłogi ciepłe, solidne, drewniane. Duża łazienka, schludna i czysta. Proste dodatki, grube ręczniki.
A na dół schody, długie, z desek.  Takie kęcone z poręczą rzeźbioną. W kolejnych stopniach szuflady skryte. I funkcjonalne, i piękne zarazem. Skrzypiące po latach, z charakterem, stylem.
No a na dole kuchnia być musi. Duża rzecz jasna, przestronna, widna. Poprostu istna pani domu twierdza. Gdzie każdy rondel ma miejsce swoje, a kuchni szef pole do popisu. Pachnąca co dzien domowym obiadem, ciastem krojonym, gdy jeszcze ciepłe. No i jadalnia, stół wielki, krzesła. Wazon i kwiaty. Tak kwiatów dużo. Kredens i Babci maszyna stara. Obrus dziergany, młynek do kawy, żyrandol piękny nad stołem wisi. 
Wkraczamy wreszcie w pokoju progi. Tu już od rana gwarno, wesoło. Kanapa wielka, wygodna taka. Poduchy, koc też gruby leży. Ogrzać w dzień chłodny kominek pomoże. Fotele, na targach staroci wyszukane. Świece i lampa. Komoda ciężka, na niej ramki chwil naszych pełne. Bele w suficie. Wyjście na ogród. Rodzinne miejsce, tak, to najważniejsze.
Toaleta tutaj mała też by się przydała, skromna w paryskim stylu utrzymana. Korytarz, czy raczej hol duży za drzwiami wita. Z szafą, co wierzchnie okrycia chowa, ławką i lustrem praktycznym całkiem, by rzucić okiem na siebie w chwili wyjścia. 
A i o "piwnicy" jeszcze wspomnieć muszę. Raczej suszarnio-pralni jakotakiej. Tam gdzieś drabina, koszyk bieliźniany, wózek i jeszcze przydatnych pare rzeczy stoi. 
Tak ten nasz dom widzę w tym momencie. Wiem, wymagania mam niebylejakie. Lecz to są tylko me marzenia senne i nikt mi odebrać ich niech się nie waży. 
Zwłaszcza dziś, w piątek trzynastego właśnie, wierzyć należy, że wszystko jest możliwe, że "stworzyć" się uda kiedyś ten dom własny...
Ania




czwartek, 15 stycznia 2015

Powitanie...





Nie było nas tutaj przez moment krótki, zniknąć nam przyszło na czas jakiś. I choć minęła zaledwie chwila, to życie nasze zmieniło się bardzo i nigdy już nie będzie takie samo. Bo czym jest dziecka na świat przyjście? Czyż nie jest cudem, zdarzeniem wielkim, który istnienie nasze przeistacza całkiem? Burzy  harmonię, porządek - owszem, czas nasz pochłania - tu również zgoda, lecz tym, co przynosi, w dawce największej, jest szczęście, którego opisać sie nie da i nam odebrać nikt już nie zdoła. 
Krzyk, który w uszach słyszysz jeszcze długo, dotyk i zapach, Maleństwo w ramionach. Czekasz miesięcy kilka na te chwilę i w końcu dzień ów nadchodzi znienacka. 
Nowy początek. Nowe życie. 
I od tej pory "cały świat" się zmienia. I nic już nie jest tak, jak dawniej. 
Wszystko jest inne, dla matki, ojca, odmienne także dla siostry starszej, zmiany dotyczą rodziny całej, w chwili obecnej jak i perspektywie dalszej.
"Wór obowiązków" na barkach ciąży mocniej i silne poczucie, że wszystko w twych rękach. Życiem dwóch istot pokierować musisz. Chronić, wprowadzić w zawiłości świata. I zajęć znów wiecej, odpowiedzialności, zmartwień. Nocy bez snu i dni bez wytchnienia. 
Dziecko - dar największy, potrzeba bliskości, kruchość, wrażliwość, niewinności morze.
Lecz tym, co na wskroś serca nam przepełnia i sens nadaje każdej dnia minucie, jest miłość, której porównać sie nie da, ani zastąpić, choćbyś szukał długo. 
W każdym spojrzeniu, uśmiechu, słowie, czujesz to szczęście, spełnienie, dumę. Wizje roztaczasz, jak to za lat parę, razem przy stole zasiąść będzie cudnie. I nic już wtedy wiecej ci nie trzeba. Chcesz trwać tą chwilą, czerpać z niej garściami. 
I nasze życie takim też się stało. Dni biegną szybko, noce się skurczyły. Święta, pachnące niemowlęciem słodkim, minęły prędko i rok nowy przyszedł. A wraz z nim cele, plany i marzenia. Nowe nadzieje i zadań lista spora. I jeszcze większe pragnienie szczęścia, dzielenia się tym, co w nas najlepsze, i życia w pełni, z nimi oraz dla nich, bo przecież to jest najważniejsze...
Ania