nagłowek

nagłowek

piątek, 26 lipca 2013

"Listy do M." odc.3




Ona i Ona. 
Muzyka, szum w uszach właściwie i rytm, bijących jak oszalałe, serc. Zupełnie obcych, a jakby znanych sobie od lat, od zawsze, sobie przeznaczonych. I nawet ten walc, który nie szedł im wcale, nie mógł zepsuć tej chwili. Nic i nikt nie mógł dostrzec emocji, które owładnęły ich umysły, dusze, serca, a oni nie chcieli, aby ktokolwiek zakłócił ten moment niezwykły, choć wiedzieli, że kiedyś to w końcu nastąpić musi. 
Wreszcie, muzyka ucichła. M. podziękował, odprowadził ją i dłonie ich, drżące wciąż niezrozumiale, wyjątkowo powoli, jakby z obawą, rozdzielić się musiały. On poszedł w swoją stronę, Ona usiadła tam gdzie zwykle, oszołomiona. I nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Czy ta bajka to na pewno nie sen najzwyklejszy? Bywa przecież, że czasem ludzie wyobrażają sobie różne rzeczy, wydaje im się to takie rzeczywiste, a okazuje się być złudzeniem tylko, może i tym razem tak właśnie było?
Długo nie mogła dojść do siebie. Nie słyszała już nikogo wokół, nie reagowała na pytania, nawet na zaproszenia do tańca od innych mężczyzn - odmawiała, nogi miała jak z waty, bała się, że upadnie, nie da rady, nie mogła. Dopiero, gdy M. po raz kolejny wziął ją za rękę, poszła bez wahania. Tańczyli jeszcze kilka razy. Nie mówiąc nic, nie patrząc na siebie właściwie. Rozmowa nie była im potrzebna. To co istotne działo się wewnątrz i wiedzieli o tym tylko oni. Nie myśleli o tym, co dalej. Chcieli trwać tu i teraz, razem. 
A może tylko Ona tak czuła? Może nie byli pewni, co tak naprawdę dzieje się po drugiej stronie. Czy M. czuje dokładnie to samo, co Ona, czy Ona dostrzegła w nim to, co On w niej? 
Radość przenikliwą w sercu przerwał fakt zakończenia uroczystości, moment rozstania, bez pożegnania zresztą - nie zamienili ze sobą przecież prawie ani słowa. Każdy musiał wrócić do siebie, do domów oddalonych długimi kilometrami drogi. I tylko miliony myśli zostały. Pytania, wspomnienia, gesty w głowie odtwarzane, niczym pojedyncze klatki z filmu. Filmu, który urwał się gdzieś w trakcie, bez szans poznania dalszch losów głównych bohaterów. 
Ale czy tak to wszystko może się zakończyć? On i Ona. Odnaleźli się, dostrzegli i teraz muszą po prostu o tym zapomnieć. Czy oby na pewno nie może to się potoczyć trochę inaczej? Być może los zdecyduje za nich, a może mu trochę pomogą. Czas pokaże...
cdn.
Ania

sobota, 20 lipca 2013

Dom w sercu...


Lubię gdy w domu wszystko ma swoje miejsce. Kiedy podłoga lśni czystością. Okna przejrzyste, dywany wytrzepane. Lubię, gdy łóżko równo pościelone, poduszki wygodne, ładnie poukładane. Uwielbiam czuć zapach świeżej pościeli, wyprasowanej wcześniej w pocie czoła. Okryć się kołdrą pachnącą, niby otulona płatkiem, piórkiem, obłokiem puszystym, po prostu zasnąć. 
Bukiet kwiatów w wazonie lubię, do stołu nakryte schludnie. Obiad zawsze na czas podany i smaczny, aż się każdemu uszy trzęsą, lubię... Lubię porządek, harmonię, spokój.
Tak bez naczyń w zlewie zastanych o poranku, bez kurzu w kącie co od dwóch dni straszy, bez sterty ubrań błagających o wyprasowanie i miliona spraw na dziś, na wczoraj, na jutro.
Ale czy tak naprawdę to wszystko ma aż tak wielkie znaczenie? Czy warto dążyć do doskonałości za wszelką cenę, tracąc po drodze chwile ulotne, najpiękniejsze? Chyba istotne jest to,  że w ogóle mamy dokąd wrócić. Mamy te swoje cztery kąty, w których odnajdujemy ukojenie. Gdzie zawsze i pomimo wszystko wracamy z utęsknieniem. I najważniejsze to jest przecież, że mamy do kogo tam wrócić, mamy z kim dzielić smutki i radości, mamy z kim zamienić słowo, przytulić się, pośmiać, pomilczeć czasem. Razem tworzymy ten nasz kawałek świata i czyńmy go pięknym na sposób nam tylko znany. Cieszmy się każdą chwilą, z ludźmi, którymi jesteśmy otoczeni, z tymi których kochamy. Doceńmy to co mamy, w domu, poza nim... 
Dom miejmy w sercu po prostu na co dzień i uchylajmy drzwi do jego wnętrza, wszędzie, gdzie się tylko znajdziemy...
Ania

Henryk Rusicki

"Klucze"

Bezradny 
duch codzienności
szuka zgubionych kluczy
z breloczkiem 
w kształcie serca,
za podarta kurtyną wiary
znajduje 
ostatni skrawek prawdy
owinięty w pergamin nadziei,
szczątki przerdzewiałej miłości
zamiecione pod dywan
oraz fragment przypowieści
o wyborze mniejszego zła.
Czy odnajdzie właściwe drzwi 
do człowieka.
 
 



wtorek, 9 lipca 2013

Pajęczyna...


Dzień trudny niezwykle. Słów wiele, gestów, spojrzeń. Pajęczyny myśli, dobrych ze złymi na przemian, kłębiących się miliony. Pytania i odpowiedzi. Wątpliwości i nadzieje. Marzenia i plany, te stare i te całkiem nowe. Hierarchia rzeczy najważniejszych na powrót przypomniana. Pustka przekłuta wiarą, że teraz już będzie tylko lepiej. Będzie dobrze, w końcu być musi. Wspólnymi siłami udowodnimy, że nic nas nie złamie. Będziemy walczyć  i sprawimy, że znów kolorów nabierze świat. I będzie pięknie. Już jest, bo mamy siebie.
Ania


Henryk Rusicki

"Pajęczyna"

Szelest
niepotrzebnych myśli
rozrzuca misternie układane
puzzle spokoju
rozpycha się łokciami
wśród pomysłów
fermentujących 
na półkach umysłu,
spadając z hukiem
na zaśmieconą
podłogę rzeczywistości
niszczy po drodze
pajęczynę utkaną z marzeń

 

czwartek, 4 lipca 2013

"Listy do M."odc.2




Pojechała...
Gdy dotarła na miejsce, jakoś  bardziej zdenerwowana niż zwykle, rozejrzała się dokoła przecierając zaparowaną szybę samochodu.
A tam, tak jak przypuszczała, gromady gości, w swych zapewne najlepszych strojach. Garnitury, garsonki, suknie i fryzur przeróżnych wiele. Każdy wyglądał spod przemoczonego parasola, który wiatr szarpał we wszystkie strony. Elegancja, przepych, wszechobecne zamieszanie i zgiełk.
Ani pogoda nie zachęcała do wyjścia z auta, ani jej podły nastrój, po raz kolejny pomyślała więc, że może tak by w nim zostać?
Wciąż jeszcze miała nadzieję, że uda jej się stamtąd wyrwać, zamknąć się gdzieś w samotności i oddać chwili spokoju, ale nie chciała przecież robić nikomu przykrości. Ostatecznie postanowiła "zacisnąć zęby", na drobny uśmiech sporadycznie się wysilić i przez te kilka godzin robić po prostu dobra minę...
Śledząc tak, zmierzającą do kościoła, przechodzącą obok parę młodych, a zaraz za nimi przybyłych gości, nagle, zupełnie niespodziewanie jej wzrok jakby się zatrzymał. Próbowała dalej, dość wnikliwie, analizować każdą napotkaną osobę, ale jej oczy wciąż kierowały się w tylko jedną stronę. Nie mogła nad tym zapanować. Nigdy wcześniej nie czuła nic podobnego. Jakby ktoś sterował nią zupełnie odgórnie, a ona w gruncie rzeczy nie chciała tego powstrzymać, świadomie poddała się tej nadprzyrodzonej sile bez reszty. Patrzyła swoim maślanym wzrokiem na kogoś, kogo nigdy wcześniej nie widziała, nie znała, nie wiedziała o nim zupełnie nic... Nie doświadczyła tego nigdy dotąd. W brzuchu poczuła jakieś dziwne skręcanie, policzki jej się zarumieniły i jakby zapomniała w jaki celu w ogóle tutaj się zjawiała, jak bardzo nie miała ochoty by tu właściwie zostać. Nie miało to teraz znaczenia.
Uroczystości odbyły się, nazwijmy to, wg założonego planu. Była przysięga, wzruszenia i życzeń moc, ale to wszystko działo się jakoś poza nią albo raczej gdzieś obok, na drugim planie.Ona miała tylko teraz jeden cel. Patrzeć... patrzeć i czekać na Jego choćby jedno odwzajemnione spojrzenie.
Gdzieś przypadkiem usłyszała Jego imię. Choć gdyby miała ku temu okazje, pewnie nie zdołałaby go nawet wypowiedzieć, gardło miała ściśnięte, w myślach nazwała go po prostu M. Swoim M.?
Weszła na salę wielką i gwarną, nie myśląc zbyt długo miejsce siedzące zajmując gdzieś z boku. Błagała los, żeby On przysiadł gdzieś w pobliżu, w zasięgu jej wzroku by był przynajmniej. Nie chciała wiele. Mogłaby tak siedzieć i "gapić" się, karmić każdym Jego uśmiechem, gestem. Zaczęła rozumieć, że to co z nią dziać się zaczyna musi mieć jakiś ukryty sens. 
I tak mijały godziny. Siedziała w kącie, wodząc bez przerwy oczami i śledząc każdy Jego ruch, w głębi duszy czując coraz większe zrezygnowanie i żal do losu, do siebie właściwie, że widzi kogoś wyjątkowego, a nic z tym faktem nie umie zrobić. Nigdy przecież do Niego nie podejdzie, choćby miała umrzeć, nie zrobi tego, nie potrafi.


W pewnej chwili zobaczyła, że M. zbliża się jakby w jej kierunku. Może mijając ją spojrzy choć na chwilę, odezwie słowem, potknąwszy się, przepraszając grzecznie. 
Idzie. I kroki ich dzielą, 7, 5, 3... zatrzymał się wreszcie, jakby naprzeciw niej centralnie zupełnie. Cóż za przypadek, może szuka kogoś lub o drogę do toalety zapytać zechce? Głowę jeszcze lekko odwróciwszy, sprawdziła czy nie ma kogoś za jej plecami. Nie. Tylko ona, nikogo więcej. Serce zaczęło walić jej jak oszalałe. Mina nienaturalna, purpura na twarzy. A wszystko wokół jakby tempa zwolniło. Jakby przez mgłę widzieć zaczęła. 
On tymczasem spojrzał w jej oczy rozbiegane strasznie, uśmiechnął się szczerze i pochylił lekko. Następnie dłoń ku niej wyciągnąwszy w zaproszenia geście, jak gdyby nigdy nic zapytał krótko - "Zatańczysz?", "ja?" - dopytała, "Tak, zatańczysz ze mną...?"
Skinęła głową, rękę podała i nóg nie czując, poszła na parkiet. 
Bała się, że to sen zwykły może, zaraz się zbudzi i czar po prostu pryśnie. Ale przecież nie była to mara. To fakt najprawdziwszy. Ona i M. tańcem owładnięci. 
Drżąc jak osika, oddała się chwili i chciała aby, muzyki nie słysząc wcale właściwie, trwał wiecznie ten moment wyjątkowy jakże. Niczym Kopciuszek, przez Księcia wybrany, zatonęła w jego objęciach na wskroś. I świat przestał istnieć, ludzie zniknęli, była tylko Ona i On...
cdn.
Ania